Rano przechadzka po mieście. Zakupy na śniadanie, no i koniecznie mapa samochodowa. I tak zeszło do 10-tej, więc rzeczy do samochodu, a śniadanie po drodze na świeżym powietrzu. Chyba nawet zbyt świeżym ;-) - mocno wiało. Kilometrów przybywało a drogi nie ubywało. Wjechałem w Góry Śnieżne. Niestety szczyty ginęły w chmurach. Do jaskiń zjeżdża się leśną i krętą drogą 6 km. Fajnie, tylko byłem dopiero o 16:30, a jaskinia do samodzielnego zwiedzania tylko do 16-tej. Docieram do Cabramurry, najwyżej położonej miejscowości w Australii (1488 m n.p.m.). Nie widać dokładnie nic - taka mgła albo chmury :) Według przewodnika jest to bardzo malownicza trasa o tej porze roku... hmmm... widocznie nie trafiłem dobrze. Ale stada kangurów rzeczywiście można spotkać na drodze.Trasa przebiega przez dwie tamy. Zbudowano na obszarze parku system zbiorników i rurociągów w celu dostarczenia elektryczności. W powietrzu unosi się woń drzew eukaliptusa. Fantastyczne :) Przy ostatniej (może jeszcze czynnej) stacji benzynowej zignorowałem informację o położeniu następnej. Pół zbiornika - spokojnie dojadę. Już w Khancoban zacząłem się zastanawiać, czy aby na pewno. Ale o tej porze tu stacja była już zamknięta. A droga niby nie taka długa, ale w górach i po ciemku - to jednak jedzie się wolniej. Na drodze sporo gałęzi, a czasami i kamienie. Docieram w końcu do Thredbo. Stacja oczywiście będzie czynna od 8... rano :) Knajpy czynne, sporo osób bawi się. Nawet nie próbuję szukać miejsca w hotelu. Śpię w samochodzie. I chyba słusznie, bo rano doczytałem, że właśnie odbywa się wyścig rowerów górskich. W nocy temperatura spadła do 6 st. - jednak już jesień w górach.