Tym razem pobudka o 7:00, by spokojnie zdążyć na autobus dowożący do pociągu. Jasio śniadanie zjadł wczoraj, żeby zaoszczędzić na czasie ;-) I trzeba było być wcześniej na przystanku, bo pewnie będzie dużo ludzi... tiaa... było trochę. I pojechali na lotnisko :)) Zdążyłem spokojnie kupić coś do picia na drogę. Przyjechał bus i wsiadło nas ok. 10 osób :) Istny tłok :D
Autobus wywiózł nas za miasto. Dalej niż lotnisko, to chyba kosmodrom, bo i pusto jak na księżycu :) Miła niespodzianka! Jednak już stąd jedziemy pociągiem! Pewnie po drodze sami będziemy naprawiać tory albo przenosić wagony :)
Krajobraz za oknem zmieniał się nieznacznie, pociąg leniwie przemierzał przestrzeń. Z godzinnym opóźnieniem dotarliśmy do Kartherine. Pospieszyliśmy do autobusów zabierających chętnych (za 68$) na wycieczkę do Katherine Gorge. Jasio przepuszcza kolejne osoby, szukając gorączkowo kopii kwitu za wycieczkę. Myślę sobie siadając na końcu autobusu "Zrobię mu zdjęcie, jak już wejdzie jako ostatni". Ale ostatni wszedł kierowca, coś zgadał, zamknął drzwi i ruszyliśmy. A co z Jasiem???!!! Pytanie to dręczyło mnie aż do Katherine Gorge, gdzie oczywiście Jasio... wysiadł z drugiego busa.
Większość współpasażerów to jednak Australijczycy, tylko pojedyncze sztuki były z Ameryki i Europy, to nasz kierowca zabawiał nas w trakcie podróży.
Popłynęliśmy łodziami przełomem rzeki do naskalnych malowideł aborygeńskich. Zaczęło się chmurzyć. Aaaa.... Jasio z walizką pierwszej pmocy ;-) Odjazd pociągu tym razem punktualnie, choć stanęliśmy zaraz za stacją :) Strasznie rzuca. Zaraz potem wjechaliśmy w deszcz i burzę, więc widoki za oknem słabe. Za to włączyli wideo :) To przynajmniej było na co popatrzeć, bo Jasio poszedł spać (norma). Rano trzeba będzie przetestować prysznic! Ale widoki to były dopiero później... Super błyskawice rozświetlające pół nieba! I to długo. W pewnym momencie widać też było w oddali pożar.