Wstajemy o barbarzyńskiej porze, czyli przed wschodem słońca, o 5:00. Prysznic na rozbudzenie (Jasio pakuje jeszcze namiot) i w drogę. By podziwiać wschód słońca. Dojeżdżamy do miejsca przeznaczonego właśnie do tego. Widać stąd także Kata Tjuta, ale nie robi aż takiego wrażenia. Natomiast fajnie wygląda Uluru ze wschodzącym słońcem. I niesamowity jest pewien Japończyk cykający co chwila fotki i zużywający klisze fotograficzne jedna za drugą... Szybkie śniadanko i parkujemy przy szlaku Doliny Wiatrów. Przed nami ok. 7 kilometrów marszu. Jest fantastycznie. Nawet spotykamy na drodze kangura. Nie jest specjalnie płochliwy. Widoki niesamowite i po prawie 3 godzinach jesteśmy znów przy naszym Nissanie.
Brak niestety czasu na kolejny, krótszy spacer. Wstępujemy do Culture Center. Wystawa o kulturze aborygańskiej (zakaz fotografowania). Kupuję kartki i pamiątki (znaczków brak).