Przez te wszystkie podróże straszne zaległości w notatkach. Zgodnie z planem o 9:00 szef motelu zamówił nam taksówkę. Po 15-tu minutach zaczęliśmy okazywać zdenerwowanie, Jasio był gotów łapać pierwszą z brzegu. Wróciłem do motelu - podobno taxi ma zaraz być. Właśnie podjeżdżała. Ale i tak byliśmy przed przyjazdem autobusu. Taksówka kosztowała chyba 7,50$ - sporo, jak ten krótki odcinek ;-). Wkrótce przyjechał nasz autobus, zapakowaliśmy się. W sumie jakieś 10 osób. I o 10:00 ruszyliśmy na południe, trasą przynajmniej przez 200 km już znaną :) Lunch koło 13:00. Skusiłem się na Chicken Burgera. Trochę dziwnie wyglądał, był z burakiem (pewnie zamiast pomidora), ale dał się zjeść :)
Krajobraz nie zmieniał się zbytnio, jakoś mijały godziny i kilometry. A kierowcy robią też za doręczycieli przesyłek na trasie! :) Wieczorem w Coober Pedy nastąpiła zmiana kierowców. Terminal dość porządny, choć bez toalety. A na stacji benzynowej OUT OF ORDER. A wokół kopalnie opali. Kopalnia, hmmm... trochę przypomina odkrywkową. Takie tam kopce przesianej już ziemi czy piachu. Przynajmniej tak wygląda. Podobno spora część miasta jest pod ziemią, w starych wyrobiskach.
Budzę się w Port Augusta. To już prawdziwa cywilizacja (bo jest zasięg GSM :). Spore miasto, czuć zapach morza. I czas poleciał godzinę do przodu :)