W nocy trochę padało, ale rano obudziło nas słońce.To znaczy obudziła nas Agnieszka, ale za oknem było słonecznie ;-) Niespiesznie zjedliśmy śniadanie - omlet z parówkami, tosty i dżem, sok pomarańczowy i herbata. Poszliśmy na plażę i położyliśmy się niedaleko, plaża szersza niż wczoraj wieczorem, ale fale prawie takie same jak w Karon Beach. Tuż koło nas krab z niezmąconym spokojem pogłębiał swoją dziurę i co chwila wychylał się z niej i wyrzucał kolejną kupkę piasku. Trochę poleżeliśmy, pomoczyliśmy się w falach i przed 13-tą przenieśliśmy się nad basen. Tu można było spokojnie popływać i porobić fotki. Wkrótce jednak zachmurzyło się zupełnie, więc ruszyliśmy zwiedzać wyspę. Niedaleko jest wodospad Ton Sai, wart zobaczenia zwłaszcza w porze deszczowej. Niestety znajduje się w obrębie parku narodowego, więc wstęp kosztował nas 400 batów. Urodą nas jakoś nie zachwycił, już bardziej podobały nam się czerwone kraby :-) Zgłodnieliśmy, a wydana kasa na wejście to była większa część gotówki aktualnie dostępnej. Kupiliśmy więc banany i mieliśmy nadzieję trafić gdzieś na pancake'i z bananami lub porządną restaurację ze znakiem VISA :) Skierowaliśmy się w stronę przylądku Khut mijając po drodze Pomnik Bohaterek (na cześć sióstr, które skupiły wokół siebie kobiety z Phuket i obroniły w 1785 roku wyspę przed birmańskim najeźdcą). Dzięki Nokia Maps dojechaliśmy do przylądka, skąd rzeczywiście sporo widać, ale niestety pogoda nie pozwalała zobaczyć mogotów w zatoce Phangnga. W drodze powrotnej skręciliśmy do McDonalda, ale tutejszy nie akceptuje płatności kartami. Już mieliśmy odjechać, gdy parę metrów dalej wyłoniła się pizzeria z odpowiednimi naklejkami przy drzwiach :) Mimo głodu przystawki plus średnia pizza to jednak było ciut za dużo, więc lekko ociężali wskoczyliśmy... nieee... wsiedliśmy na skuter i potoczyliśmy się do naszego hotelu :)