Po śniadaniu wybraliśmy relaks na basenie, dzięki czemu mogliśmy skorzystać ze słonecznej pogody. Bo tradycyjnie po 13-tej zaczęło się chmurzyć. Orzeźwiający sok z mango + małe przekąski kuchni indyjskiej i czas było urządzić wyścig skuterów ;-) W tym celu wypożyczyliśmy we wczoraj odwiedzonym biurze podróży czerwoną hondę (pan wczoraj z 250 batów dobrowolnie zszedł na 200, ale Agnieszka wytargowała 150 - tyle przecież płaciliśmy w Karon). Tak więc Aga reprezentowała Hondę w barwach czerwieni, a ja niebieską Yamahę. Odcinek próbny pokonaliśmy do stacji benzynowej, a potem już nie było taryfy ulgowej ;-) Kask w kask, koło w koło... czyli ja przodem a Agnieszka kilka metrów za mną :) W niezmienionym szyku dojechaliśmy do Karon, gdzie zdaliśmy wypożyczoną przed pięcioma dniami Yamahę. Agnieszce bardzo się podobała jazda skuterem i chętnie pojechała by dalej :)
A Hondą pomknęliśmy w kierunku przylądka Promthep. Tuż za Kata zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji z piękną panoramą na morze. Tym razem Agnieszka zjadła rekina a ja Pad Thai w nieco innym wykonaniu niż ostatnio (i pałeczkami :). Udało się zapłacić Visą i zatrzymaliśmy się kilkaset metrów dalej, by podziwiać widoki z Kata View Point. Niestety pogoda nas w tym względzie nie rozpieszcza: chmury i słaba widoczność. Po drodze widzieliśmy jeszcze pasące się słonie. Ostatnim punktem dzisiejszego programu był przylądek, opisywany jako miejsce ze wspaniałymi widokami zwłaszcza o zachodzie słońca. Może to brak słońca spowodował, że widoki były mniej urzekające niż w przewodniku. Żeby choć trochę lepsze światło było... :)