Jem śniadanie w cenie pokoju (grzanki z dżemem). Jasio rezygnuje. Idziemy na dworzec i tu się rozstajemy. Zostawiam bagaże w skrytce. I ruszam na podbój miasta ;) Zaczynam zwiedzanie od objechania tramwajem (specjalna linia). Prawie, bo wysiadam w pobliżu bazaru królowej Wiktorii (Queen Victoria Market). To rzeczywiście trudno już nazwać bazarem. Ze względu na rozmiar i porządek to prawie market! A ceny przynajmniej owoców i warzyw sporo niższe. Pożeram truskawki za dolara i podążam dalej. Przechodzę przez centrum, przez pasaże handlowe - super rozwiązanie. Przechodzę na drugą stronę rzeki i zagłębiam się po chwili w Ogrodzie Botanicznym (oczywiście Królewskim). Wcześniej muszę tylko pokonać zakorkowaną ulicę z TIR'ami. Jak u nas ;-) Odwiedzam mauzoleum poległych w I w.ś. Z góry widok na okolice. Przez Southgate dochodzę do Rialto - najwyższego budynku w Melbie i wjeżdżam na taras widokowy na 55-tym piętrze (na wysokości 237 m). Pogoda sprzyja i jest na co popatrzeć, choć część zewnętrzna tarasu jest zamknięta ze względu na silny wiatr. Na dole jeszcze puszczają film, ale nie oglądam do końca. Czas odbioru samochodu tuż, tuż. A tu niespodzianka! W cenie Toyoty Yaris proponują mi Camry :) Super! Oczywiście automatyczna skrzynia biegów, więc jazda w tych warunkach będzie baaardzo przyjemna :). Wstępują na dworzec po rzeczy. No a potem to już tylko korki ;-) Nic dziwnego - jest 17:00 w piątek. Parkuję więc i szukam internetu. Trzeba sobie zarezerwować jakiś nocleg w Sydney. Bez rewelacji, ale za to przystępnie: 25$ za noc w sali 6-osobowej. Zobaczymy jak będzie.