Pobudka, prysznic, śniadanko z herbatką - nie zawsze jest tak dobrze ;-) Pędzimy w stronę wybrzeża. Jasio nawet nie proponuje tego dnia, że poprowadzi ;-) Wybrzeże jest super, tylko czasu brak, by się wszędzie zatrzymać i podziwiać. I robić fotki. Na początek jakieś skałki, potem London Bridge (niestety jakiś czas temu uległ zawaleniu w połowie), no i oczywiście 12 Apostołów. Fantastyczny klif i te skały w oceanie. Potem trochę spokoju, wąska wijąca się miejscami droga.. I jeszcze zwężenia z powodu robót drogowych. Na półwysep z latarnią brak czasu, więc nawet nie proponuję.A za Apollo Bay zaczyna się bardzo malowniczy odcinek: Great Ocean Road - droga nad samą wodą, zatoczki z piaszczystymi plażami. I tylko jedziemy po złej stronie, bo prawie wszystkie zatoczki do postoju są po drugiej stronie. Tak więc zdjęć nie ma. Jasio tylko trochę filmował. I tak przez ponad 30 km. Na wodospady też brak czasu. Tankujemy w Lorne. Mijamy po drodze surferów.
Ale najbardziej znana plaża w Wiktorii - w Torquay - nie leży przy drodze, więc znów bez fotek. Do Melby docieramy godzinę, półtorej przed wymaganym czasem. Bez problemu znajdujemy nocleg w dobrym miejscu (i to w pierwszym, za 80$). Gorzej nam idzie ze stacją benzynową, ale mniej więcej jesteśmy o czasie. Jasio poleciał, a ja załatwiałem formalności związane ze szkodą. Doliczyli te 350$, choć tylko zderzak uszkodzony, i byłem wolny ;-) Niestety nie mieli żadnego wolnego samochodu w dniu następnym :/ Wstąpiłem więc do kafejki internetowej i po dłuższym poszukiwaniu wyszło, że mogę wziąć w Hertzu. Nie jest może najtaniej, ale jest! Robię więc rezerwację na Yarisa i wrzucam fotki do netu. Trochę czasu mija i robi się ciemno. Spotykam Jasia w hotelu. Idę na wieczorny spacer i robię fotki. Wracam koło północy. Jasio w łóżku. Biorę prysznic, a potem przy latarce sprawdzam, co by tu zobaczyć następnego dnia. Jasio decyduje się na dalszą podróż pociągiem.