Amelka, jak wszyscy pamiętają, poszła spać bez kolacji i kąpieli. Nic dziwnego, że obudziła się o 5-tej. My też ;-) Zjadła, trochę się pobawiła, a raczej trochę ją ponosiłem. W końcu wykąpaliśmy, nakarmiliśmy i spała do 9-tej :)
Agnieszkę mimo wszystko bolała głowa, więc niedziela miała być w wersji lekkiej. Trzeba się było wybrać gdzieś na spacer, najlepiej w cieniu poza miastem. Miałem wrażenie, że okolice Suha Punta to może być właściwe miejsce i to był strzał w dziesiątkę! Przy czym nie chodzi mi o same letnisko z hotelami i apartamentami, tylko o grzbiet zbocza. Przy drogowskazie na plażę naturystyczną trzeba skręcić w przeciwną stronę i znaleźć sobie jakieś miejsce na postój. Ponieważ pora była na drugi posiłek, więc skręciliśmy w lewo zgodnie z strzałką do restauracji. Po miłym spacerku lekko w dół doszliśmy do sympatycznej zatoczki z restauracją, gdzie zamówiliśmy mrożoną kawę z domowym ciastem i lody z gorącymi owocami leśnymi i herbatą. Ciasto okazało się jabłecznikiem na gorąco. Reszta też smakowała :) W drodze do samochodu Amelka zasnęła, więc poszliśmy dalej drogą w las Dundo. Sprawdziliśmy na mapie, że jednak za daleko będzie do jakiejś zatoki. Tak więc tylko pospacerowaliśmy w sumie półtorej godziny w cieniu drzew. Miejsce godne polecenia dla rowerzystów, których często można tu spotkać.
Zrobiła się pora obiadowa i miał być spacer z nosidełkiem, ale droga w przeciwną stronę nie była taka zachęcająca. Tak więc mimo zakazu ruchu pojechaliśmy do restauracji przy plaży naturystycznej samochodem. Dania tym razem z karty chorwackiej, czyli raznjici (szaszłyk) i pljaskavica sa sirom (burger z serem). Razem z piwem i limonadą za 173 Kn. Przy posiłkach zawsze mam dylemat. Z powodu diety miałem ograniczać picie piwa. Ale gdy piwo kosztuje niewiele więcej (a czasami i mniej, od 18 Kn za 0,5) niż inne napoje chłodzące, to trudno nie wybrać zimnego, świeżego piwa. A i Amelce bardzo podobają się te kufle pełne złocistego płynu :) Zrobiło się późno, więc z samej plaży nie skorzystaliśmy ;-)
Na zakończenie dnia sesja zdjęciowa przy zachodzącym szybko słońcu. Tu nie ma czasu na eksperymenty fotograficzne: raz dwa i słońca nie ma :) Ale z tych kilku fotek coś się wybierze :) A po powrocie do apartamentu okazało się, że na parterze wprowadzili się nowi goście. W dodatku mówiący po polsku :) I od razu spytali nas o internet, którego nie mogliśmy się od gospodarzy doczekać. I po póltorej godzinie dostaliśmy hasełko :)
I był jeszcze zamach na moje życie ;-) Siedzieliśmy na tarasie (jak zwykle), ale do pisania na tablecie było za ciemno, więc Agnieszka pierwszy raz zapaliła światło i poszła wziąć prysznic. Piszę, piszę... i nagle słyszę, że coś leci. A to obok mnie spadał właśnie klosz od lampy :) Innych strat nie zanotowaliśmy :)