Miał to być dzień odpoczynku na plaży. A popołudniem nawet kąpiel w naszym basenie. Śniadanie zjedliśmy z widokiem na zachmurzone niebo (może nie w 100%, ale prawie). Ruszyliśmy o 10:00, co było bardzo dobrym wynikiem. Do Morro Jable dotarliśmy po dobrej godzinie. Niestety zaraz potem skończył się asfalt i ciężko było jechać szybciej niż 40 km/h. Za to czasami dużo wolniej. A sama droga bardzo kręta i wkrótce także górzysta. Na plażę Cofete dojechaliśmy więc już po 12-tej. Ale bezsprzecznie warto! Plaża szeroka, drobny piasek i widok wysokich gór za plecami :) No i nie ma oczywiście tłumów, choć ruch na drodze dojazdowej i tak spory. Woda ciepła a fale fantastyczne :)
I tylko dzieci jak zwykle zabawa w piasku w bezpiecznej odległości od brzegu ;-) Raz udało mi się wywabić Wiktora bliżej. Biegał ze mną jak fala dotarła niespodziewanie do niego, zaplątał się w piasku i zrobił bęc. I skończyło się bieganie :( Z powodu oddalenia plaży, a raczej trudności z szybkim dotarciem, postanowiliśmy przeorganizować nasze plany i zostać na półwyspie Jandia do oporu, by nie przyjeżdżać w ten rejon ponownie. Zaoszczędzony dzień wykorzystamy jakoś inaczej, pewnie na bliższą plażę ;-) Nie wygoniła nas z plaży nawet mała zmiana pogody - przyszły ciemne chmury i przez chwilę spadło kilka kropel deszczu (deszczem bym tego nie nazwał). Ale nie trwało to długo i nim byśmy się zebrali już świeciło słoneczko.
Po 3 godzinach jednak daliśmy sygnał do odwrotu. Dziś wyposażeni w 1,5 litrową butelkę opłukaliśmy Wiktora i było trochę spokojniej niż podczas płukania z piasku w oceanie :) Był już zresztą zmęczony i w samochodzie zaraz poszedł spać.