Do Ajuy (tak, tak wymawia się "ahuj") dotarliśmy w sam raz na obiad. Szybki wybór restauracji, zamawiamy 2 piwa, 2 razy lokalną rybę i filet dla dzieci. Wiktor pożera dzisiaj rybę, potem zajmuje się frytkami i na koniec połyka bułkę. Amelka nieco spokojniej. Nasze lokalne rybki mają trochę ości, ale to kwestia techniki i ości tak bardzo nie przeszkadzają ;-) Wszystko smaczne. Na deser jemy tiramisu, a dzieci lody (dziś padł rekord rachunku: 71 euro ;-).
Wszędzie musi się znaleźć jakiś szpaner, więc i tutaj podjechał jeden Ferrari.
Plaża nie wzbudza naszego zainteresowania, bo nie jest zbyt czysto. Tylko Amelka na przekór chciała bawić się w piasku... Idziemy na spacer po klifach. Równa ścieżka pnie się pod górę, ale potem już nie jest tak równo, więc wózek raczej przeszkadza. Ponadto wiatr jest dość silny. Robimy więc trochę fotek i zawracamy. Ruszamy szukać fiesty!