Wyruszyliśmy na zwiedzanie. Od razu jednak zatrzymaliśmy się, żeby coś zjeść i wypić soki ze świeżo wyciśniętej: papaji, limonki, pomarańczy i ...mrożone cappucino. Posileni indonezyjskimi potrawami ruszyliśmy wzdłuż ruchliwej ulicy. Co chwila proponowano nam podwózkę czymś w stylu rikszy, ale dzielnie pokonywaliśmy następne kilometry na piechotę. Po drodze mogliśmy zaobserwować styl jazdy tutejszych kierowców. Ruch obowiązuje oczywiście lewostronny, choć nie dotyczy on wszystkich. Co chwila kierowcy pozdrawiają się radosnym dźwiękiem klaksonu. Czerwone światło wydaje się zaledwie elementem pomocniczym. Całkiem łatwo przyszło nam znalezienie głównej ulicy Malioboro. Zarówno pojazdy, jak i ludzie poruszają się tam z ogromną trudnością. Sprzedaż odbywa się tam w każdy sposób: w szeroko otwartych sklepach, na straganach, na wózkach, chodnikach i oczywiście bezpośrednio...naręcznie :) Obkupiwszy się w t-shirty po ok 8 zł ruszyliśmy w stronę pałacu sułtana. Tam bardzo miły pan przewodnik opowiedział nam wszystko ze szczegółami, oferując również swoje usługi na kolejny dzień (przejazd nowym samochodem z klimatyzacją do świątyń w Prombanan i Borobadur oraz citytour za jedyne 500.000Rp) Nie skorzystamy, poniewaź wycieczka jednodniowa kupiona w naszym hostelu kosztuje 70.000 Rp/os.
W czasie naszego pobytu na terenie pałacu spadł deszcz, czyli tropikalna ulewa, trwająca parę minut, za to pozostawiająca po sobie całkiem duże kałuże i mokrych ludzi.
Ruszyliśmy w stronę Water Castle. Na swojej drodze napotkaliśmy bardzo miłego Pana, który wskazał nam drogę...zastrzegł że nie jest przewodnikiem....po czym oprowadził po całej okolicy :) Na koniec pokazał nam batik wykonany przez swojego brata i trwało dłuższą chwilę, nim udało nam się wyjść bez zakupu. Co prawda poprowadził nas niby do wyjścia, ale dopiero skorzystanie z Nokia Maps doprowadziło nas do bramy w murze otaczającym własność sułtana. Około 20 byliśmy w hostelu. I nic tak dobrze nie robi na zmęczenie jak Campari z grenadiną i smażony banan :)
Nagle usłyszeliśmy okrzyk w znajomym języku.... Hej Polacy! To była ekipa, która zapamiętała nas z samolotu. Mają podobny plan podróży, pewnie korzystali z tych samych promocji ;-) Może jeszcze się spotkamy po drodze :)
P.S. Jak jeszcze ktoś powie mi żebym nie zamęczała Jurka... zwiedzaniem :) bo jest starszy i w ogóle, to...
On jest w niezłej formie, a mnie po dzisiejszym zwiedzaniu bolą nogi i krzyż ;P
Dobrym wzorem z Muppet Show: Budzik zadzwoni o 4:30 i nieprzytomny Jurek powie: I to ma być urlop? Przecież świątynie są czynne cały dzień :)