Dzisiaj troszkę pospaliśmy i po pysznym śniadaniu (naleśnik z bananem) postanowiliśmy wypożyczyć skuter (Rp 30.000 za cały dzień) i zwiedzić okolicę. Na początku krótki trening, zaraz potem marszobieg ze skuterem ;-) - chyba jednak w baku było mniej niż obiecał właściciel i do stacji trzeba było pchać prawie 1 km. Gdy w końcu znaleźliśmy właściwą drogę, pognaliśmy przed siebie... i pod górę :) Naszym celem była bowiem świątynia Pura Ulun Danu Bratan, położona malowniczo nad jeziorem powstałym w kraterze wygasłego wulkanu. Nie wzięliśmy pod uwagę, że w górach jest chłodniej i może padać deszcz, skoro całe góry były w chmurach. Lekko zmarznięci dotarliśmy do celu i nagle zaczęło się przejaśniać. Tak więc fotki będą udane :) Przy wyjściu zmoczyło nas nieco, więc chwilę poświęciliśmy na pamiątki i małe conieco z plecaka i na liścia smażonego w cieście otrzymanego na zakupach.
Pogoda nie zachęcała do dalszej eskapady (a miało być kolejne jezioro i wulkan), więc ruszyliśmy w drogę powrotną. Wcześniej jakoś nie planowaliśmy obejrzeć wodospadów Git Git, bo opis straganów wzdłuż drogi do tego nie zachęcał, ale teraz pod wpływem drogowskazu skręciliśmy na parking. Wprawdzie nie były to te wodospady, ale były ładne, a po sprzedawcach ani śladu :)
Daleko nie ujechaliśmy, bo znów zaczeło padać, więc stanęliśmy na obiad.
Wieczorkiem smażony banan :) Papaya Boat i drinki.