By nieco urozmaicić naszą podróż już w Polsce zdecydowaliśmy, że odcinek Singapur - Kuala Lumpur pokonamy pociągiem. Cena zbliżona (S$ 34 za pociąg i ok. S$ 55 za samolot w promocji, od osoby), ale szansa na zobaczenie czegoś więcej. Byliśmy na dworcu Malezyjskich Kolei po 11-ej, by kupić bilety, bo poprzedniego dnia już sprawdziliśmy, że kasa przyjmuje gotówkę i niektóre karty kredytowe (AMEX i Diners). Na bilecie wskazówka, by stawić się 30 minut przed odjazdem. Chyba tylko po to, by ustawić się w kolejce :) Do odprawy zaczęto wpuszczać dokładnie o 13-tej (kontrola paszportów). Pociągu jeszcze nie było, podstawiony został parę minut później i zachwytu zewnętrznym wyglądem nie wzbudzał. Środek nosił znamiona jeszcze większego zużycie i nie pomagały świeżo zainstalowane monitory LCD na obu końcach każdego wagonu. Zresztą ich przydatność była wątpliwa: krótkie materiały o historii kolei - akurat obchodzi 120 rocznicę uruchomienia, rozkłady jazdy wszystkich pociągów (powtórzony ze 3 - 4 razy), fatalna kreskówka dla dzieci, film chyba obyczajowy (trudno się było zorientować, akcja prawie zerowa). Tempo podróży oszałamiające: 370 km w ponad 7 godzin, na początku sporo postojów, jeden tor, więc na mijankach oczekiwanie na pociąg w drugą stronę. Niestety nic ciekawego po drodze nie było widać: ani krajobrazy, ani mijane miasta nie były warte tej podróży :)
Nocleg w Kuala Lumpur tym razem była zarezerwowana wcześniej poprzez booking.com (jakoś poprzedni nocleg budził w nas mieszane uczucia :) Cena nieco wyższa (RM 58,-) ale standard dużo wyższy (klima, własna łazienka, płatność kartą). Depozyt za klucz wynosił RM 10,- (gotówką). Pokój w Alamanda Hotel Petaling Street (dzielnica chińska) bez śniadania i bez okna, ale po co nam okno w nocy? ;-)