Od rana pada równo. Nad Bałtykiem pewnie pogoda byłaby ustalona na tydzień. Oddajemy skuter i idziemy tradycyjnie do Gusto na śniadanie. Też prawie tradycyjne, tylko Agnieszka wzięła potrójnego sandwicha :) Pada. Idziemy do domu towarowego. Nawet Agnieszka miała ochotę coś kupić ;-)
Gdy wychodziliśmy (z zakupami), to na szczęście już przestawało padać i nawet zaczęło wychodzić słońce. Obeszliśmy więc centrum dookoła: pomnik kraba, kilka mniejszych sklepików, klimatyczna knajpka (gdzie nie mieli dużego Changa, ale specjalnie dla nas przynieśli z sąsiedztwa :) Agnieszka obserwował zmagania pary turystów przy pożyczaniu skutera: najpierw nie chcieli zostawić paszportu (rozumiemy i popieramy), a potem domagali się jeszcze łańcucha do przypinania skutera :D
Wróciliśmy do centrum i okazało się, że dziś koło głównej ulicy też jest jarmark (od piątku do niedzieli, w godz. 17 - 21). Skoro włoska knajpka zamknięta, to trzeba było spróbować lokalnych specjałów ;-) Były więc: mini szaszłyki z kurczaka lub świni z warzywami (po 10 batów); 3 małe naleśniki z kokosem, orzechami, kiwi (20 batów); pierogi wegetariańskie i z kapustą / krewetkami (20 batów); sushi (po 5 batów sztuka); a na koniec tutejsza wersja kebaba (40 batów). W czasie konsumpcji przeszła ulewa i nieco przerzedziła grono tak sprzedających, jak i kupujących.
Czas się pakować, bo jutro wyjazd do Phuket. Ostatecznie zamówiliśmy transport minivanem z hotelu wprost do naszego ośrodka (po 350 batów od osoby). Oszczędności z przejazdem normalnym autobusem chyba nie byłyby duże: podobno regularny autobus kosztuje do 200 batów (kursuje co 2 godziny z dworca), a trzeba doliczyć ok. 30 batów na dworzec i minimum drugie tyle na Phuket.