W końcu trzeba było wrócić do Karon Cliff po całą elektronikę zostawioną pod opieką Agnieszki ;-) Musiałem powiedzieć, że hotel jest ok, inaczej musielibyśmy natychmiast tam pojechać zamiast coś zjeść :) Podjechaliśmy do Karon Beach, do "naszego" biura podróży (tam wypożyczyliśmy skuter, płacąc kartą :) i zamówiliśmy na piątek wycieczkę szybką łodzią na wyspy Ko Phi Phi. Zapłaciliśmy oczywiście kartą (promocyjnie po 1200 batów od osoby + prowizja 72 baty za płatność kartą). Gdyby w piątek rano padało, to mamy zadzwonić i przełożyć wycieczkę na następny dzień.
Usiedliśmy w pobliskiej całkiem sporej i porządnej z wyglądu restauracji :) Zgodnie z nazwą miała sporo dań z morza, Agnieszka zdecydowała się na mule zapieczone z serem (210 batów), ja postanowiłem spróbować grilowanego rekina (300 batów). Oba dania smaczne :) Sącząc powoli (bardzo powoli ;-) piwo uzupełniałem bloga.
Odebraliśmy pranie (50 batów za kg z wyprasowaniem) i pojechaliśmy w końcu do nowego hotelu. Tym razem choć po ciemku, to bez błądzenia ;-) Ochroniarz otworzył nam bramę. Zostawiliśmy w super pokoju resztę rzeczy i poszliśmy zobaczyć plażę. Zgodnie z opisem jest nie dalej niż 100 m (czyli zupełnie inaczej niż przy opisach kwater nad Bałtykiem :) Plaża raczej kameralna i dość wąska, ale zobaczymy, jak wygląda w ciągu dnia.
Potem postanowiliśmy coś drobnego przekąsić i zajrzeliśmy do knajpki na dole. Okazało się, że to kuchnia indyjska, więc wzięliśmy chleb indyjski, a ja dodatkowo sałatkę grecką. Z basenu już nie skorzystaliśmy, bo zgodnie z regulaminem czynny jest jedynie do godziny 19-tej. Była jeszcze krótka dyskusja, które łóżko czyje i ostatecznie położyliśmy się do spania w jednym... ;-)