Jak tylko Aga zorientowała się, że będziemy w okolicy akwarium/oceanarium, to w zasadzie nie było dyskusji, czy pojedziemy, ale... kiedy? Tak więc optymalnym rozwiązaniem było "zaliczenie" w drodze na urlop. Kupiliśmy bilety przez
internet (nie jest lekko, bo angielskojęzyczna wersja strony szybko przechodzi w wersję prawie czysto włoską. I koniecznie trzeba się wcześniej zarejestrować (chyba bez polskich liter).
Amelka przy pierwszych akwariach wylewała potok słów i widać było przejęcie na twarzy. Nie udało się niestety nagrać. Szymek biegał i robił zdjęcia. Rekiny, delfiny, pingwiny, płaszczki, piranie, meduzy i trochę innych rybich żyjątek morskich. Niektóre wyeksponowane w ciekawy sposób. Ale Aga nastawiła się na nieco więcej, a ja się nie dziwię, bo akwarium w Sydney zrobiło na mnie większe wrażenie :)
Zgłodnieliśmy i nasz wybór padł na mały bar z naleśnikami. Włoch na angielskie pytania Agnieszki odpowiadał po polsku :) 5 lat mieszkał w Krakowie i miał dziewczynę Polkę :) Oprócz naleśników zamówiliśmy obowiązkowo makaroni.
Potem Aga poszła z Szymkiem do centrum nauki a reszta ekipy spacerkiem obeszła starówkę. Gęstość zabudowy robi często wrażenie. Agnieszce bardzo podoba się styl kolonialny.