Dojeżdżamy do morza przy porcie Pizy i kierując się w stronę Livorno szukamy miejsca do plażowania. Najpierw jest miasteczko z deptakiem i głównie skalistą plażą, usypaną miejscami mniejszymi kamyczkami a nawet piaskiem. Potem wzdłuż drogi są restauracje i kawiarnie, które przed Livorno zostają zastąpione kompleksami wypoczynkowymi. Zawracamy i jakimś cudem znajdujemy wolne miejsce parkingowe. Szybki zwiad wraca i możemy iść na plażę. Wprawdzie przy wejściu spokojnie mijamy biletera, ale gdy próbujemy rozłożyć się nad morzem, to przychodzi ratownik (?) i odsyła do kasy. Trzeba albo wypożyczyć parasol z leżakami, albo kupić wejściówki na plażę (4 euro od osoby dorosłej). Rozłożenie namiotu plażowego dla Amelki też było mission imposible. Czy to też przyjdzie do nas z UE? ;-)
Woda ciepła, choć nieco mało przejrzysta. Daleko jej do kolorów Adriatyku w Chorwacji. Amelka chętnie bawiła się piaskiem, który momentalnie przylepiał się do ciała. Jednak wejść do wody nie udało się jej namówić. Może ze względu na fale? Za to tylko z lekkim krzykiem opłukaliśmy się pod dużo chłodniejszym przysznicem :)
Tutejsza knajpa jeszcze nic nie serwowała, więc udaliśmy się do Livorno.