Poranek okazał się całkiem zachmurzony. Ruszyliśmy więc szukać słońca. Najpierw obejrzeliśmy z bliska plażę, którą widzimy z okna naszego apartamentu. Pokryta drobnymi kamykami nie zachęcała nas do skorzystania, choć pewnie dla dzieci byłaby wystarczająca. Ruszyliśmy więc na południe przez górską przełęcz z pięknymi widokami, Betancurię, Pajara do Costa Calma. Kontrolka rezerwy paliwa złowrogo mrugała do mnie, a na całej tej górzystej trasie nie było żadnej stacji benzynowej. Na szczęście obyło się bez pchania samochodu ;-)
Do Costa Calma dotarliśmy w sam raz na obiad. Tym razem zamówiliśmy tradycyjne danie hiszpańskie: rybną paellę. Jej przygotowanie trwa ok. 30 - 40 minut i w tym czasie nakarmiliśmy dzieci rybą z frytkami. Dziś bowiem Wiktor miał ochotę na rybę :) choć wstępnie zamówiliśmy jeszcze kotlet schabowy. Ogólnie porcje dziecięce były raczej duże, więc nawet dorosły mógłby się najeść. Tym bardziej, że podano jeszcze gorące bułeczki z sosem czosnkowym. A potem podano naszą paellę i od razu było jasne, że nie damy rady jej zjeść. Chyba nawet gdybym wcześniej nie pomagał w jedzeniu porcji dziecięcych :) Połowa została, ale personel był przygotowany i na naszą prośbę sprawnie zapakował smakowite danie na wynos.
Wyjechaliśmy za miasto, by znaleźć plażę Szmaragdową. Nie było do niej drogowskazu, więc trafiliśmy na Playa de Jandia. Z daleka wyglądała bardzo atrakcyjnie: szeroka, z jeziorkiem na plaży. Na miejscu okazało się, że surferzy ćwiczą na tym jeziorku, więc pozostaje ocean. Usiedliśmy, ale dzieci narzekały na silny wiatr smagający piaskiem. Zarządziliśmy odwrót.