Oasis Park jest największym ogrodem zoologicznym (i botanicznym) na wyspach kanaryjskich. Bilety kupiliśmy jeszcze w Polsce przez internet z 10% zniżką. W parku można dokupić bilety na drugą wizytę w niższej cenie (15 euro dorośli, 10 euro dzieci, maluchy jak zwykle gratis).
Mimo obaw Agnieszki dojechaliśmy do ZOO w pół godziny, na dzień dobry dostaliśmy plan ogrodu po polsku i wskazówki dojścia również po polsku (!), wymieniliśmy rezerwację na wejściówki i przed 12-tą czekaliśmy już na pokaz papug (czyli zdążyliśmy). Pierwsze trzy rzędy są wprawdzie zarezerwowane dla dzieci (info w kilku językach), ale nie przeszkodziło to ekipie o ponadprzeciętnej wadze zająć miejsca w pierwszym rzędzie. Big kids. Sam pokaz kolorowych i dużych papug (no może nie wszystkie takie znów kolorowe, bo były trzy białe ;-) bardzo fajny i przykuł uwagę nie tylko naszych dzieci. Jednemu z big kids biała papuga usiadła na łysinie i może dlatego widziałem go później w czapce ;-)
Wygląd parku kontrastuje przede wszystkim z wyglądem wyspy, bo tak gęstej roślinności trudno szukać w innym miejscu :) Ale jak dla nas znających ogrody zoologiczne w Polsce jest on także zupełnie inny, bo tu poruszamy się w większości ścieżkami wśród bujnej roślinności i wśród wybiegów zwierząt w warunkach bardzo zbliżonych do naturalnych. To duży plus. Park jest dość rozległy a także górzysty, co trzeba wziąć pod uwagę planując zwiedzanie z dziećmi. Można wypożyczyć drewniany wóz (chyba 10 euro), a nawet elektryczny wózek jedno lub dwuosobowy. Nie zdążyliśmy więc na pokaz ptaków drapieżnych i zrobiliśmy krótki odpoczynek na placu zabaw. Potem wstąpiliśmy do pobliskiej restauracji: Aga zamówiła pieczoną młodą kozę, a ja nie mogąc się zdecydować przystałem za namową żony na nie tak młodą kozę w jakimś sosie. Dzieciom tradycyjnie wzięliśmy rybę (tu jako paluszki rybne w kształcie zwierząt). Wiktor zaczął od frytek i dopiero jak Amelka poczęstowała go rybą, to zaczął ją wcinać :) Po podaniu dań głównych nastąpiła zamiana i to ja jadłem młodą kozę :) Aga ogólnie doszła do wniosku, że woli inne mięsa ;-)
Do ogrodu botanicznego można podjechać Jungle bus'em. Jazda nie trwa zbyt długo, a dla naszych Skarbów to nawet trwa zbyt krótko. Niechętnie wysiadły i w zasadzie chciałyby jechać nim co najmniej jeszcze raz ;-) Ogród botaniczny można by powiedzieć, że jest dość monotonny, bo rosną tam "tylko" kaktusy, palmy i agawy. Można by tak powiedzieć, gdyby nie fakt, że rodzajów (czy jak to się tam nazywa) jest tak dużo, że pewnie na sam ogród botaniczny warto poświęcić pół dnia :)
Zrobiło się jakoś luźniej w parku, innych gości prawie nie widać, tak więc przyspieszyliśmy kroku, by zobaczyć jeszcze słonie mijając po drodze zebry, strusie i wielbłądy. A na koniec żyrafy, o które dopominała się od początku Amelka ;-) A po drodze były jeszcze gepardy, rysie, hipopotamy i trochę innych zwierząt :)
W powrotnej drodze tylko Wiktor zasnął, ale obudził się na kolację i kąpiel. W tym czasie Amelka poszła do gospodyni pochwalić się co dzisiaj widziała. Nie przeszkadzała jej wcale bariera językowa, gdy została tam już bez mojego towarzystwa. Gospodarze nawet podjęli nieskuteczną próbę zaprzęgnięcia tłumacza online na tablecie do zrozumienia, co nasze maleństwo próbuje im opowiedzieć :) Po wyczerpującym dniu wszyscy są zmęczeni, tak więc nawet odpuszczam sobie wieczorne pływanie w basenie...