Wiktor postanowił odespać zaległości, więc przygotowaliśmy nawet obiad ze "znalezisk" lodówkowych. Niestety dzieci wzgardziły tak misternie przygotowanym posiłkiem. Amelka przeprosiła się nawet z (de)serkiem typu Danon, który smakuje tutaj jakby inaczej - może to kwestia dodawanej wanilii ;-) Wiktor też przekąsił coś owocowego. Przez ten czas się wypogodziło, ale opcja basenu przepadła, bo trzeba zrobić zakupy, a ja preferuję plażę :) Pojechaliśmy na znaną nam plażę za El Cotillo, bo ładna i w miarę niedaleko. Mimo to Amelka zdążyła zasnąć i na miejscu trzeba ją było w końcu obudzić. Choć 17-sta już minęła, to nadal słońce nieźle grzeje i wiatr przyjemnie chłodzi skórę. Na plaży było dziś trochę akrobacji oraz zakopywanie w piasku, jednak wchodzenie to oceanu to wyłącznie domena rodziców. Zostało kilka dni, ale nie spodziewam się zmiany w tym zakresie ;-)
W drodze powrotnej Amelka rzuciła propozycję, by podjechać do pobliskiej latarni de Toston. I to był bardzo fajny pomysł, widoki fajne i super zdjęcia przy zachodzącym słońcu. Zakupy były w tempie błyskawicznym (tylko najpotrzebniejsze produkty, nie trwało znowu tak krótko, bo kolejki) i prędko do domu, bo telekonferencja z Polską czeka ;-)