Dziś głównym punktem programu ma być fiesta. Ale póki co jedziemy do Ajuy. Pierwszą część trasy już znamy, bo nią jechaliśmy. Nawet fotki były pstrykane, ale dzieci spały, więc tym razem wysiadamy na przełęczy wszyscy, podziwiamy i focimy :) Wiewiórek nadal nikt nie widział i Aga zaczyna się niepokoić, że ich nie zobaczymy. Pewnie zgodnie z tabliczkami nikt ich nie dokarmia i dlatego wymarły ;-)
Za Betancurią trafiamy na objazd - droga zamknięta. Jedziemy po drobnych kamieniach, nawet boczne linie ktoś wymalował białą farbą. Mam niejasne przeczucia, że to nie jest zwykła droga, tylko... dno rzeki. I faktycznie na końcu tej drogi jest most, ale w poprzek naszej drogi :) A objazd był zrobiony z powodu fiesty. Skręciliśmy w złą stronę i zamiast wyjechać na główną drogę pojechaliśmy jakby skrótem. Niestety skrót się zakończył ślepo, ale nie żałujemy, bo widoki były ładne. Widzieliśmy też interesujący bar tapas - szkoda, że to nie pora na przekąskę (tym bardziej że Wiktor zasnął).
Na głównej drodze stanęliśmy przy kolejnym punkcie widokowym. Ja wysiadłem zrobić fotki. Ku mojemu zdumieniu obok biegało całe stado wiewiórek. Tak więc tylko Wiktor został w samochodzie, a reszta podziwiała te małe i ruchliwe zwierzątka.