W niedzielę także miejscowi mogą liczniej przybywać na plażę, więc udaliśmy sie na północ w nadziei, że nie będzie tam tłoku. I faktycznie było dość spokojnie, nawet w szczycie nie było tak tłoczno jak na dotychczasowych plażach. Może to „zasługa” braku sprzątania po naniesieniu wodorostów i śmieci przez morze. Może to z powodu meduz. W każdym razie piasek jest drobny i biały, fale nieduże, wodorosty w wodzie tylko w linii brzegu.
Ja po wczorajszym opalaniu zdjąłem koszulkę, posmarowałem kremem i ... założyłem koszulkę z powrotem :) Nasze dzieci wzorem innych najpierw zbierały meduzy wyrzucone na brzeg. Potem Amelka popłynęła z Agą na platformę. Wiktor też chciał, ale ze mną, więc wszedłem z dziećmi do wody. Wiktor zaraz powiesił się na mnie a Amelka płynęła dzielnie do przodu. Do momentu, aż dotknęła meduzy i poparzyła sobie rękę. Odholowałem ranną do brzegu. W pobliskim barze byli przygotowani: sprzedali nam krem na oparzenia (także od meduz).
Posiedzieliśmy jeszcze trochę na plaży i czas było coś zjeść (obok w barze). Tutaj każda decyzja o zmianie miejsca jest przyjmowana z dużą dezaprobatą: chcemy jeszcze tu zostać, wrócimy tu zaraz?
Dziś dzieci miały pizzę, Aga fish and chips (słownik notorycznie wstawia Andrzej zamiast and), ja spagetti. I choć mój makaron nie był z sosem pomidorowym, to Amelka sporo zjadła ode mnie :)