Dopiero 11-ta z minutami a tu wszyscy głodni. To pewnie przez ten chłód w jaskini ;-) Tak więc w pierwszej miejscowości znajdujemy knajpę u wiewiórek. Menu może nie jest zbyt długie, ale to i lepiej, bo jest tylko po czesku :-) Porcje solidne, nawet te dziecięce. Wszyscy najedzeni, regulujemy rachunek kartą. Wyszło niecałe 900 CZK. Miła obsługa. Do granicy nie jest daleko, więc dziś rezygnujemy z płatnej czeskiej autostrady i jedziemy mniej uczęszczanymi drogami.
Tuż przed granicą mijamy stację Shell. Dajemy spać Makaremu, więc tankowanie będzie w Austrii. Dość niespodziewanie ostatnie 300 metrów głównie stoimy, choć ruch nie jest duży. Co innego w drugą stronę: sznur samochodów tak przed granicą, jak i za w stronę Mikulowa. A jak już zbliżyliśmy się do budki granicznej, to tylko machnięcie ręką, żeby jechać dalej. Skąd więc ten korek? Makary oczywiście już nie spał...
I do samego Wiednia jechało się bardzo dobrze. Tu znowu nagle na mapie pojawia się czerwona wstążka przed nami, choć wujek Google uparcie pokazuje czas na zielono. Wstążka długa, przez cały Wiedeń, więc zjeżdżamy zatankować. A dzieciaki przy okazji lody :) A potem przejeżdżamy spokojnie ;) przez centrum i wylatujemy w stronę Grazu. Jest piątek, więc ruch całkiem spory.