Tuż po położeniu się spać, poderwał nas dzwonek... moment... to nie komórka... aaaa... telefon obok łóżka - recepcja poinformowała, że kierowca już czeka. Hmmm... czyli zaspaliśmy. Dowlekam się do komórki - jest 3:48. Czyli transport jest godzinę za wcześnie. Agnieszka podejmuje wyzwanie i tłumaczy telefonicznie, że zamawialiśmy transport przed 5-tą. Próbujemy zasnąć, ale tym razem komórka budzi nas o 4:30. Chwila mija nim pojawia się ciepła woda w prysznicu, pakujemy resztę rzeczy i znowu telefon - kierowca czeka. Oczywiście nie sam, bo chętnych na lotnisko jest więcej, a nas ta przyjemność kosztuje Rp 60.000. Po 10 mintach jesteśmy na lotnisku i mało rozważnie idziemy od razu oddać bagaże mijając jedyne otwarte jedzenie (co okazało się później). Potem kolejna niespodzianka - dodatkowa opłata lotniskowa od każdego pasażera (Rp 150.000 !!!) i to wyłącznie gotówką. Spacer w poszukiwaniu bankomatu i niespodziewana wypłata. Stanowczo odradzamy korzystanie z lotniska na Bali (przynajmniej w przy wylotach zagranicznych). Żeby było śmieszniej o tej porze prawie wszystkie sklepy są zamknięte, więc o pamiątkach należy zapomnieć...
AirAsia po dwóch godzinach lotu Airbusem A320 zostawia nas w Singapurze. Jaka odmiana... dywany na lotnisku, zieleń i ogólnie jakoś sympatyczniej. Choć za pociągi trzeba zapłacić gotówką (w automacie) - aż się prosi o płatność kartą. Ledwo dojeżdżamy do centrum, już pada deszcz i to chwilami dość mocny. Agnieszka zostaje na kawie, a ja po krótkim poszukiwaniu internetu wyszukuję coś na booking.com. Kupujemy jeszcze bilet 2-dniowy na komunikację (po S$ 24, w tym depozyt S$ 10) i udajemy się do hotelu.