W zasadzie powinno być leniwe podróżowanie, ale biorąc pod uwagę wszelkie przestoje i czasy oczekiwania, to wrażenie ciągłego czekania dominuje :) Już w biurze podróży było to co najmniej 15 minut nim pojawił się mini-bus, którym pojechaliśmy wraz z innymi na miejsce zbiórki. Skwer przy skrzyżowaniu ulic, żaden tam parking czy dworzec autobusowy. Spokojnie wszyscy zdążyli pójść do sklepu i kupić jeszcze coś do picia. Podjeżdżały kolejne mini-busy i wysypywały się nich kolejni chętni z plecakami i rzadziej z walizkami. Obsługa coś tam krzyczała i sprawdzała bilety. W końcu przyjechał duży autokar i zapakowaliśmy się do środka. Po chwili ruszyliśmy, w skomplikowany sposób objechaliśmy węzeł komunikacyjny, by stanąć w korku. Nie czekaliśmy, co z tego wyniknie i ułożyliśmy się do snu, coraz bardziej opuszczając oparcia naszych foteli. Budziliśmy się chyba ze dwa razy i za każdym był to jakiś postój przy stacji benzynowej. Ostatecznie przy kolejnym przebudzeniu trzeba było opuścić gościnne wnętrze autokaru i usiąść w przydrożnej knajpie-garażu. Było jeszcze ciemno (jakaś 5:30) i dopiero po chwili budził się dzień. Przyjeżdżały też kolejne autokary i robiło się gęsto. Obsługa zapewniała, że spokojnie zdążymy zjeść i wypić, bo czasu jest dość. Poza tym nawoływali everybody, by pokazywać bilety na prom :) Koło 8 zapakowali nas w kolejny autokar i zawieźli na przystań promową. Tam jakiś gość z obsługi skierował nas szybko na prom na Ko Samui. Plecak zjechał, my zeszliśmy i zasiedliśmy pod pokładem. Drugi prom właśnie przybijał po drugiej stronie. Załadunek trwał w najlepsze. Po 10-tej odpłynął ten drugi, a my ciągle przyjmowaliśmy kolejnych pasażerów. W końcu przed 11-tą cumy zostały rzucone i ruszyliśmy w kierunku Ko Samui. Przynajmniej taką mieliśmy nadzieję ;-)