Dzień gorący, chociaż od rana wisiały nad Bangkokiem ciemne chmury. Szybko spakowaliśmy plecaki i oddaliśmy do przechowalni w hotelu. Plan na dziś był prosty: dojechać do centrum, kupić pamiątki i przy okazji sprawdzić, jak najlepiej dojechać do pociągu łączącego centrum miasta z lotniskiem. Pierwsza część planu była męcząca, bo liczba stoisk - głównie odzieżowych - jest tu po prostu ogromna i znalezienie czegoś bardziej pamiątkowego nie jest proste.
Druga część planu była jeszcze bardziej niewykonalna. Na przystankach są co najwyżej wymienione numery linii autobusowych. Trudno jednak mieć do nich pełne zaufanie, bo autobusy sprawiają wrażenie, jakby zatrzymywały się dość przypadkowo. Obeszliśmy przystanki koło dworca/przystanku pociągu na lotnisko, dopytaliśmy panią w informacji i jeszcze raz obeszliśmy przystanki wokół. Na dwóch próbowaliśmy złapać nasz autobus, czyli 503. Na jednym się nie zatrzymał, na drugim się nie doczekaliśmy. Wróciliśmy do bardziej znanych nam linii autobusowych. Tu też dziwnie długo czekaliśmy na numer 60, w końcu wsiedliśmy do linii 79. I oczywiście wtedy za nami pojawił się autobus z numerem 60... Nieco zmęczeni przeszliśmy się jeszcze po ulicach turystycznych, gdzie wybór pamiątek też jakoś wydał nam się trochę zbyt ubogi ;-)
Odebraliśmy plecaki i ruszyliśmy na tradycyjny przystanek z autobusem numer 60. Mieliśmy sfotografowany spis autobusów w centrum, więc wiedzieliśmy już, że pasuje nam kilka innych. I co z tego, gdy wszystkie stały w tym samym korku. A my wybraliśmy akurat autobus bez klimatyzacji, więc było wyjątkowo ciężko. Do pociągu dojechaliśmy przystanek SkyTrain'em. A potem to już luz ;-)