Zgodnie z prognozą pogody dziś przelotne deszcze. Faktycznie to opady zaczęły się już wczoraj wieczorem i do rana to chyba padało non stop. Nawet dłużej niż do rana, co także znalazło potwierdzenie w uaktualnionej prognozie (CroWeather na Windows Mobile). Koło południa na chwilę wyjrzało słońce i cała ekipa wpakowała się do samochodów. Ruszyliśmy zwiedzać Trogir (wpisany na listę UNESCO). Utknęliśmy w korku jakieś 200 m przed zakrętem śmierci ;-) Tempo było tak zawrotne, że szybko postanowiliśmy zawrócić i znaleźć miejsce do zaparkowania. Cofnęliśmy się jakieś 300 m, wypakowaliśmy i na piechotę ruszyliśmy skrótem do centrum Trogiru. Tym skrótem próbowała też przejechać jakaś Chorwatka, ale nawet jej nieduże autko było za szerokie na tę uliczkę :)
Na moście korek był jak w szczycie sezonu, choć jeszcze kilka dni temu bez problemu przejeżdżaliśmy w obie strony. Ruszyliśmy wzdłuż zacumowanych dużych i bogatych łodzi, obejrzeliśmy umocnienia miasta i zawróciliśmy szukać kafejki. Próbowaliśmy nawet zasiąść w restauracji, ale na samą kawę to nas nie chcieli zaprosić. W końcu usiedliśmy niedaleko kładki nad kanałem i tam też musieliśmy przeczekać pierwszy przelotny deszcz. Potem poszliśmy na bazar, gdzie również były przelotne opady. W powrotnej drodze minęliśmy kościół św. Wawrzyńca oraz kościół św. Barbary (z IX wieku). Towarzystwo zgłodniało, więc usiedliśmy w restauracji, w której toaleta była baaardzo daleko od stolików na wolnym powietrzu :)
Nadciągające chmury zapowiadały kolejne przelotne opady, więc podjęliśmy decyzję o powrocie do samochodów. Jeszcze tylko zakup najlepszego pieczywa w okolicy (piekarnia Ciovo w prawo z mostu, czynna całą dobę) i raźno maszerujemy pod górkę skrótem. Na górze zaczyna kropić, więc przyspieszamy kroku. Mi z wózkiem było najwygodniej, więc zaraz objąłem prowadzenie :) Dopadliśmy samochodów już w pełnym deszczu, który po kilku chwilach przeszedł w ulewę. Ulicami płynęły strugi wody, która spod kół tryskała na boki, choć pod górę jechaliśmy z minimalną prędkością. Pod dom (a praktycznie nad dom) zajechaliśmy bez problemów, bo ulewa zmyła wszystkie liście i koła miały lepszą przyczepność niż w dniu przyjazdu.
Na chwilę znów przestało padać, co pozwoliło nam spokojnie przenieść się i zakupy do apartamentów. A potem była taka ulewa, że do naszego apartamentu woda wlewała się mimo zamknięcia drzwi. Tak więc była próba akcji ratunkowej (mizerny efekt), a potem sprzątanie (tzn. wycieranie podłogi, bo umyła się sama :)
A wieczorem jak zwykle seans filmowy (dziś Shrek). I jak zwykle bez dzieci :) Oraz sałatka i świeży kruh (dla chętnych z masłem). Pycha :)