Już po 30 minutach cumowaliśmy naprzeciwko Pałacu Dioklecjana. Widoki od strony morza wspaniałe, na pewno duuuużoooo lepsze niż z parkingu ;-) Polecamy!
Tym razem zaczęliśmy od.... lodów :) Po jednej kugli, Amelka wybrała bananowe i nawet prawie całe zjadła. Potem spacerkiem przemierzaliśmy te części pałacu, na które nie było czasu poprzednio. Wdrapałem się też na dzwonnicę katedry (15 kuna), ale na zdjęcia panoramiczne szans raczej nie ma.
Aga zgłodniała i wybór padł na knajpę Bokeria. Menu dość krótkie i nie było tam typowych dla Chorwacji dań (przynajmniej znanych nam z innych restauracji). Po chwili zastanowienia Aga wybrała Istarski pljuka sa pesto. Zupełnie nie wiemy, co to może być :))) Gdy już talerz pojawia się na stoliku wydaje się, że w sosie pławi się żółta fasolka. I przez głowę Agi przemyka myśl: mam zjeść cały talerz fasolki??? :D Na szczęście okazuje się, że jest to... makaron :] Danie bardzo smaczne :) I tylko Amelka nie chce nawet spróbować. Za to próbuje z dobrym skutkiem kawałek ciasta z wrapa, którego kupiłem w pobliskim punkcie małej gastronomii. Po długiej walce Wiktor zasypia (po karmieniu). Spacerem docieramy na promenadę i wkrótce widzimy, jak przybija nasz statek. Mamy jeszcze 30 minut, ale powoli kierujemy się do przystani. Słońce właśnie schowało się za wzgórzem i są fajne warunki na fotografowanie. Punktualnie o 19-tej odbijamy od brzegu i ruszamy do Slatine. Zachodzące słońce zabarwia chmury nad wyspą na czerwono. Trochę wieje i na górnym pokładzie zostajemy my (bo Wiktor nie znosi hałasu na dole) i jeszcze jedna para z Polski :) Slatine o tej porze też senne, jeśli nie liczyć polskich dzieci na placu zabaw ;-)
Wracamy tym razem przez Trogir, gdzie zaopatrujemy się w pieczywo w piekarni Ciovo (jak zwykle). Czynnej non stop!