Tuż przy porcie usiedliśmy w barze i zamówiliśmy ryby: tuńczyk dla dzieci, Aga grillowaną, ja smażoną rybę dnia. Tuńczyk był ogromny i w żaden sposób nie dało się przekonać dzieci nawet do spróbowania. Aga narzekała na zbyt mocne przyprawienie czosnkiem i tylko moje rybki były jadalne przez dzieci. Tym samym ja musiałem stawić czoło tuńczykowi ;-)
W porcie jachtowym tuż za deptakiem odkryliśmy rybki, małe i całkiem duże. Na szczęście została nam bułka z obiadu, więc mogliśmy poobserwować walkę ryb różnej wielkości o jedzenie :) Ruszyliśmy na spacer uliczkami Corralejo i odkryliśmy całą masę knajp i restauracji, ale lodziarni żadnej. Dopiero przy głównej ulicy znaleźliśmy lody (i tu nawet 2 lodziarnie obok siebie). Porcje spore, ale do typowo włoskich jeszcze im daleko ;-) Nocne życie właśnie się rozpoczynało, zapadł zmierzch, knajpy kusiły, lokalni muzycy umilali gościom wieczór. A my pomknęliśmy do domu, żeby nieco odpocząć przed kolejnym dniem :)