Klucze od apartamentu mamy zostawić na stole, więc trzy razy sprawdzamy, czy wszystkie nasze rzeczy zabraliśmy i zapakowaliśmy do samochodu. Citroen stoi zresztą przed budynkiem, bo po pierwsze dopiero tam można było zamontować "trumienkę", a po drugie musimy pilotem zamknąć bramę od garażu (a klucze zostawiamy w apartamencie). Udało się! :)
Pogoda dopisuje i wkrótce opuszczamy Vlore. Odcinkami autostrady przemieszczamy się dość szybko w stronę gór. Niestety dalej trafiamy na spiętrzenie samochodów. Być może z powodu wyścigu kolarskiego albo po prostu ktoś wolno jechał. W każdym razie straciliśmy godzinę.
Sprawnie przekroczyliśmy granicę z Macedonią. Wprawdzie tu buduje się autostrada, ale ruch odbywa się płynnie. Teraz jeszcze wspinamy się na przełęcz, gdzie tankujemy, ale pewnie za rok wszyscy będą śmigać tunelem, co oszczędzi sporo czasu. Tym razem obiad w restauracji według wskazań wujka Googla - lokalna knajpa z menu po macedońsku (cyrylicą). Smacznie :)
Po minięciu Skopje pogoda się psuje i deszcz towarzyszy nam praktycznie do samego Niszu. Do hotelu docieramy o 21-ej. Pokoje są duże, łazienka nieco mała i mało nowoczesna. Ale jest suszarka, a w pokoju wisi klima. Parking hotelowy faktycznie minimalistyczny, ale parkujemy bez problemu. Po wniesieniu bagażu dopada mnie zmęczenie i praktycznie idę spać razem z dziećmi.