Śniadanie - szwedzki stół. Amelka zadbała o doprawienie. Wiktor nie chce jeść ogórków, choć lubi: bo teraz są za słodkie. Dopiero na koniec śniadania orientujemy się, że ogórki zostały posolone z cukiernicy :)
Ruszając na wakacje pogodziliśmy się z myślą, że Transylwanię odwiedzimy innym razem. I proszę, może jesteśmy krócej niż byśmy chcieli, ale zamek Draculi musimy zobaczyć z bliska :)
Centrum miasteczka Bran tętni życiem. Parkingi blisko zamku oczywiście płatne a my żadnych lei nie posiadamy. Na szczęście znajdujemy jakiś dziki parking i właśnie ktoś wyjeżdżał. Parkujemy i idziemy w stronę zamku. Pod zamkiem jarmark z pamiątkami, tak regionalnymi, jak i związanymi z Draculą i zamkiem. Wkrótce brama na teren zamku i szybka decyzja - wchodzimy (bilet dla osoby dorosłej 45 lei, dla dziecka 10 lei, dzieci do lat 7 bezpłatnie). Wdrapujemy się na niewysokie wzgórze zamkowe i czekamy kilka minut na wejście. Oczywiście zwiedzanie w maseczkach.
Zamek nie jest na szczęście duży, choć trzeba trochę pobiegać po schodach ;-) Najładniejszy jest chyba wewnętrzny dziedziniec i krużganki. Można za dodatkową opłatą zwiedzić eksponaty do tortur oraz podziemny tunel. Ale to może innym razem. Teraz przy wejściu kolejka jest 3 razy dłuższa, więc dobrze że byliśmy w miarę wcześnie. Kupujemy pamiątki i to dobry czas na obiad. Siadamy w pobliskiej pizzerii (2 pizze, 3 napoje - 65 lei, płatność kartą, citi działa).